czwartek, 22 grudnia 2011

Magia pewnej Korei



Mająca swoją premierę w 1989 roku Defilada to przykład bardzo prostej i bardzo inteligentnej demaskacji komunistycznej propagandy. Reżyser Andrzej Fidyk film oparł wyłącznie o oficjalne treści - lektor niekoniecznie więc tłumaczy wypowiedzi kolejnych osób, lecz sięga po wybrane fragmenty z propagandowych książek i pism. Ich ogromne nagromadzenie ośmiesza ideologię, kult jednostki czyni pokracznym, północno-koreańską rzeczywistość możliwie najbardziej groteskową. Ciekawe jak spodobałby się to Wojciechowi Wiszniewskiemu.

"Ten pomnik przypomina następujące wydarzenie: 19 sierpnia '73 roku Wielki Wódz stanął w tym miejscu i wspominał jak to pewnego dnia roku '47 jego małżonka, Szanowana i Kochana Towarzyszka Kim Dzonk Suk, chcąc zrealizować swe marzenie, którym było obejrzenie najpiękniejszych widoków na świecie, wybrała się na pieszą wycieczkę w Góry Diamentowe. I w tym właśnie miejscu, gdzie stoi dziś ten pomnik, nagle przystanęła, bo sobie przypomniała, że nie zrobiła przecież swojemu małżonkowi, Wielkiemu Wodzowi, obiadu. Zastanawiała się więc przez chwilę czy iść dalej i realizując swe marzenie upoić oczy widokiem najpiękniejszych gór świata czy też wrócić do domu i ugotować mężowi obiad. Po chwili wahania zdecydowała się jednak zrezygnować ze swoich marzeń i powróciła do domu i ugotowała obiad, który bardzo smakował Wielkiemu Wodzowi. Dla upamiętnienia tego wydarzenia postawiono według wskazówek Wielkiego Wodza ten pomnik."

sobota, 17 grudnia 2011

Reinterpretacja komiksowego nadczłowieka


"(...) Dopóki pewien pozaziemski obiekt nie uderzy w miejsce zamieszkania jednego z bohaterów, opowieść jawi się jako stricte obyczajowa. Jednakże w momencie, gdy wspomniany Eric Forster wskutek tajemniczej katastrofy zyska nadludzkie moce, owe obserwacje dnia codziennego nie zejdą wcale na dalszy plan. Dołączą do nich fragmenty o charakterze socjologicznym, z którymi to razem stanowić będą doskonałą przeciwwagę dla dawno wypranych ze świeżości schematów rodem z klasycznych pozycji superhero. Wszystkie te elementy stanowić będą bardzo interesującą całość, aczkolwiek w pewnym momencie zaczną oddalać się od siebie dokładnie tak, jak świeżo upieczony obrońca ludzkości zacznie oddalać się od swoich najbliższych.

Arcudi zapoznaje czytelnika z psychologią tłumu, a pewnej krytyce poddaje stymulujące masami media, specjalizujące się w wyszukiwaniu kolejnych sensacji. Ukazane zostają przeróżne konsekwencje ogromnej sławy - przede wszystkim na przykładzie rodziny Erica - jak również proces wynoszenia danej jednostki na piedestał, a następnie jej publicznego napiętnowania. Bo pan Forster staje się nie tyle superbohaterem, co swego rodzaju celebrytą. Tyle że w jego wypadku zmieszanie go przez media z błotem zdaje się być dużo bardziej na miejscu, niż gdy dzieje się to odnośnie dobrze znanych nam gwiazd. Wszakże w końcu odwraca się on przeciwko ludzkości. Zaczyna gardzić nią, a następnie niszczyć, gdyż nadludzkie moce wyolbrzymiają nie tylko jego zalety, ale i wady... (...)"

Do lektury całego tekstu zapraszam na Kolorowe Zeszyty i/lub na Splot. Za komiks dziękuję Krzysztofowi Ryszardowi Wojciechowskiemu (jego recenzję przeczytać można tutaj).

środa, 14 grudnia 2011

Super (reż. James Gunn, 2010)


Orzeźwiająca karykatura współczesnych ekranizacji komiksów superbohaterskich. Tak upraszczając. Film, wyreżyserowany przez autora kultowego w pewnych kręgach Tromeo & Juliet, składa się z elementów obecnych w Kick Ass czy Scott Pilgrim kontra świat, jednakże obdziera je z komiksowej stylizacji (no, do pewnego stopnia) i serwuje zaskakująco bezkompromisowo. Rzecz ocieka absurdem, ale ten uzasadniony jest nie samą konwencją superhero czy próbą jej wyśmiania, lecz zderzeniem jej z szarą rzeczywistością. Kto (i dlaczego) mógłby zechcieć zostać superbohaterem? Jak naprawdę wyglądałby w kostiumie? W jaki sposób walczyłby z przestępcami? Komizm i bezkompromisowość filmu Gunna wynikają przede wszystkim z tego, iż pytania te potraktowane są jak najbardziej serio. Nie ma zmiłuj.

Nie wszystko mi się podobało, ale mniejsza z tym. Dobra rzecz. Nie do końca zdrowa, piekielnie zabawna. Bardzo przekonująco pokazuje jak potężna jest autosugestia. Załóż kostium, zgub wszystkie swoje kompleksy. Rozłup kilka czaszek.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Zbrodnia, miłość i smutne zwierzęta


"Wydane w 2005 roku Why Are You Doing This? uchodzi za pierwszy wyraźny krok norweskiego artysty podpisującego się jako Jason w stronę komiksu mainstreamowego. Nie ma tu już opowiadania niemal samymi obrazami (które to po raz pierwszy są całkowicie kolorowe), bo równie ważne są dialogi, wcześniej nieobecne wcale lub ograniczane do niezbędnego minimum. Wreszcie typowa dla Jasona mieszanka komedii i tragedii wzięta została w wyraźniejszy cudzysłów, gdyż tak zwane ważkie tematy zdominował gatunek. Oto pozycja, w której autor przestaje być Busterem Keatonem świata komiksu, a staje się kimś między Alfredem Hitchcockiem a Woody'm Allenem. Powiedzmy.

Żadnym zmianom nie uległy natomiast pozostałe wyznaczniki jego stylu: minimalistyczna kreska, fabularna przewrotność oraz bohaterowie będący antropomorficznymi zwierzakami o beznamiętnych twarzach, pozbawionymi tego, co przy tego typu postaciach najbardziej powszechne - metaforycznego charakteru i automatycznego komizmu (sic!). Nawet w wersji pop twory Jasona pozostają w opozycji do kreacji ze stajni Disney'a. I chwała mu za to. (...)"


Do lektury całego tekstu zapraszam na Kolorowe Zeszyty.

czwartek, 8 grudnia 2011

niedziela, 4 grudnia 2011

Ex Drummer (reż. Koen Mortier, 2007)


Pełnometrażowy debiut Koena Mortiera, reżysera specjalizującego się wcześniej w realizacji reklam telewizyjnych, to ultra-prowokacyjny portret belgijskich nizin społecznych oraz, do pewnego stopnia, satyra na tzw. elitę intelektualną i środowisko muzyczne. Film ten, u swoich podstaw mający groteskę, a później makabreskę, jest też potwierdzeniem tezy głoszonej przez innego utalentowanego reżysera z tegoż królestwa, Fabrice'a du Welza. Tezy następującej:  Belgia to kraj mroczny, surrealistyczny, schizofreniczny i absurdalny. Dokładnie taki jest Ex Drummer. Najpierw bawi, później wali głową widza o ścianę. Następnie znowu bawi, po czym wyrzuca mózg widza przez okno, wprost pod koła przejeżdżającej ulicą ciężarówki. A wszystko w rytmie odpowiednio głośnej muzyki.

czwartek, 1 grudnia 2011

Scalped w "Kofeinie"


"Kofeina" to internetowy zin poświęcony takim dziedzinom sztuki jak poezja, fotografia czy - od niedawna też - komiks. W mającym właśnie swoją premierę najnowszym numerze opublikowany został mój tekst na temat komiksowej serii Scalped (tekst pisany częściowo pod kątem literackich i filmowych inspiracji scenarzysty serii). Znalazł się tam dzięki Michałowi Misztalowi, człowiekowi odpowiedzialnemu za komiksowy dział "Kofeiny". Za jego sprawą pojawił się tam też tekst Macieja Gierszewskiego, jak również komiksy Barbary Okrasy czy Edyty Mei. Zina można przeczytać online lub pobrać go w formacie PDF. Zabrakło jednak w nim miejsca na trzy ostatnie akapity mojej pisaniny. Pierwszy z nich dotyczył wpływu twórczości Peckinpaha i kontestacyjnego kina drogi, drugi strony wizualnej komiksu, trzeci zaś był tradycyjnym podsumowaniem. Tak gwoli ścisłości. A poniżej początek artykułu:

Scalped to najlepsza amerykańska seria komiksowa ostatnich lat – zgodnie twierdzą krytycy, czytelnicy oraz sami scenarzyści pracujący w światowej stolicy kolorowych zeszytów. Dzieło Jasona Aarona oraz R.M. Guerry wyróżnia się na tle konkurencji z kilku różnych powodów. Po pierwsze, stale balansuje gdzieś między czarnym kryminałem a uwspółcześnionym westernem*, nie popadając jednocześnie w żadną postmodernistyczną zabawę. Po drugie, gatunek jest tak naprawdę punktem wyjścia, gdyż podstawą jest nie sama fabuła, lecz charakterologia oraz niezwykle rozbudowana struktura narracyjna. Po trzecie, i co chyba stanowi największy powód sukcesu komiksu, akcja osadzona jest w środowisku współczesnych Indian. Dodaje to mu nie tylko ogromnej egzotyki, ale też nie lada powagi. Dzisiejsza sytuacja czerwonoskórych jest przecież dla amerykańskich władz kwestią dosyć kłopotliwą, media zaś wolą na ten temat milczeć. Tymczasem w Scalped kontekst społeczno-obyczajowy, polityczny i historyczny często odgrywa istotną rolę. Ale i do politycznej poprawności tu daleko. 

Akcja dzieje się w fikcyjnym rezerwacie Prairie Rose, wyraźnie jednak wzorowanym na autentycznych indiańskich „siedliskach”. Szczególnie zaś tych najbiedniejszych, charakteryzujących się niskim poziomem oświaty i opieki zdrowotnej, ogromnym bezrobociem, wreszcie wysokim wskaźnikiem alkoholizmu, narkomanii i przestępczości. Co ciekawe, właśnie w tych miejscach najbardziej pielęgnowane są dziś indiańskie tradycje. Najsłynniejszym z nich jest Pine Ridge, zamieszkany głównie przez Oglala Lakota, jedno z bardziej wojowniczych plemion Dakota, zaliczanych do legendarnej nacji Siuksów. To właśnie to plemię przewodziło największym buntom przeciwko białej ludności w drugiej połowie XIX wieku. Szczególnie zasłynęło druzgocącym zwycięstwem nad oddziałami armii amerykańskiej dowodzonymi przez nie mniej legendarnego płk George’a Custera, co miało miejsce w bitwie nad Little Bighorn w 1876 roku. Ale, jak wiadomo, historia okazała się dla czerwonoskórych okrutna. Kolonizatorzy wszelkimi możliwymi sposobami zwalczali swoich nieproszonych gospodarzy i już 5 lat po słynnej bitwie znacznej redukcji uległy nie tylko indiańskie terytoria, ale też populacje. Scalped opowiada o potomkach tych upadłych wojowników. (...)

* posiłkując się przy tym wieloma różnymi dziełami...

niedziela, 27 listopada 2011

Fragment: Ex Drummer



Trzech niepełnosprawnych kolesi zakłada (punk) rockową kapelę. Brakuje im perkusisty. Wybór pada na pewnego znanego pisarza, który postanawia zabawić się ich kosztem. Absurd, groteska i makabra. Prosto z Belgii. Fucking mongoloids.

Na dniach spróbuję napisać coś więcej. Jak Bozia da.

wtorek, 22 listopada 2011

Kino vs. telewizja

Mad Men

"Do niedawna seriale telewizyjne postrzegane były jako ubodzy krewni filmów kinowych. Dzisiaj jednak coraz więcej produkcji realizowanych przez zagraniczne stacje wskazuje na sytuację wręcz odwrotną. Dziesiąta Muza nie jest już w stanie rozwijać się w kinie, gdzie dawno osiągnęła szczyt swoich możliwości. Jej przyszłość leży w rękach telewizji. 

Jeszcze kilka lat temu niezwykle wyrównany poziom kolejnych sezonów danych seriali był ewenementem, teraz zaś staje się normą. Mało tego, coraz większa ilość tytułów wygląda jak najprawdziwsze kino, tak pod względem formy, jak i treści. Nie znaczy to, iż telewizyjne produkcje wreszcie osiągnęły poziom kina, lecz że kino już prześcignęły. Bo w przeciwieństwie do niego nie mają żadnych narracyjnych ograniczeń. Teoretycznie nigdy ich nie miały, ale dopiero ostatnimi laty ich twórcy dostrzegli pełnię możliwości swojego medium. I w końcu zaczęli je wykorzystywać. Oczywiście jest to uogólnienie, wszak ciągle nie brakuje seriali pełnych mankamentów automatycznie kojarzonych z tzw. ograniczeniami małego ekranu. Dalej powstają pozycje, które z czasem przysłowiowo zjadają swój ogon i zaczynają przypominać własne karykatury, czego jednym z lepszych przykładów jest choćby słynna Czysta Krew, z każdym kolejnym sezonem coraz bardziej trywialna, a nawet kuriozalna. Ale serial jako swego rodzaju efemeryda to już tylko stereotyp, który powoli odchodzi w niepamięć. (...)"

Do lektury całego tekstu zapraszam tutaj.

wtorek, 15 listopada 2011

American Film Festival


Od jutra będę miał przyjemność (mam nadzieję, że przyjemność) pisać dla Stopklatki o części filmów, jakie wyświetlone zostaną podczas drugiej edycji AFF. Po dwie recenzje dziennie. Wstępnie przewiduję teksty o następujących pozycjach: American Grindhouse, Badlands, Bombay Beach, Dragonslayer, Gdziekolwiek dzisiaj, Happiness, Kanciarz, Niebiańskie dni, The Oregonian, Tabloid, To drugie słowo na "F", Witaj w domku dla lalek. Kolejne wypociny postaram się linkować tu na bieżąco.

Carlos (reż. Olivier Assayas, 2010)

to, niestety, nie jest okładka polskiego wydania filmu
"(...) Tytułowy bohater w rzeczywistości nazywał się Iljicz Ramirez Sanchez. Swój pseudonim przybrał na cześć prezydenta Wenezueli, Carlosa Andresa Pereza. Teoretycznie cele oby tych panów były, upraszczając, podobne, znacznie jednak różnił ich sposób działania. Wszak walka o równość społeczną czy bunt przeciwko zachodniemu imperializmowi u Carlosa przejawiał się poprzez porwania, organizowanie zamachów bombowych czy mordowanie ludzi postrzeganych jako wrogowie czy zdrajcy socjalizmu. Po dziś dzień uchodzi on za ikonę międzynarodowego terroryzmu, a bywa też nawet nazywany jego twórcą.

Film Assayasa swoją fabularną konstrukcją przypomina klasyczne kino gangsterskie - to historia niekoniecznie wiele znaczącej jednostki, która poprzez gangsteryzm stopniowo wspinała się po coraz to wyższych szczeblach, aby osiągnąć przysłowiowe wszystko, a na koniec upaść przez to na samo dno. Różnica między Carlosem a typowymi bohaterami tego typu opowieści polega na tym, że walczył on nie dla siebie, lecz w imieniu górnolotnych idei. A przynajmniej tak chciał być postrzegany.(...)"

Do przeczytania całego tekstu zapraszam na Stopklatkę

poniedziałek, 14 listopada 2011

Utwór z arcydzieła Terrence'a Malicka



Czas powrócić do świata żywych. Zaczynam od takiej oto zapowiedzi tekstu o (moim zdaniem) najlepszym filmie Malicka, Niebiańskich dniach. Piękna rzecz. Tekst ten pojawi się z okazji retrospektywy reżysera na tegorocznym American Film Festival. Gdzieś na dniach. I jeszcze co do samej muzyki - jak dla mnie ścieżka dźwiękowa z tego filmu to jedno z największych dokonań w karierze Morricone. Ale, tak jak w wypadku dzieł Sergio Leone, zdecydowanie najlepiej sprawdza się wraz z obrazem.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Komiks i inne media

Ostatnio przypadkiem wygrzebałem z szafy kwartalny dodatek do magazynu "Fantastyka", mianowicie rzecz o nazwie "Komiks-Fantastyka". W wydanym gdzieś w 1988 roku trzecim numerze tej serii (składającej się, co ciekawe, z różnych serii komiksowych publikowanych na przemian w kolejnych zeszytach) natrafiłem na bardzo ciekawy tekst autorstwa Macieja Parowskiego, z jednej strony jednego ze scenarzystów, których prace pojawiały się na łamach owego dodatku, z drugiej sekretarza redakcji, zajmującego się tam też publicystyką. Poniżej wspomniany tekst, zapraszam do lektury.


Komiks i inne media

Komiks podobnie jak kino jest zaborczym środkiem przekazu. Może zresztą jeszcze bardziej zaborczy niż komiks są jego odbiorcy. Gotowi są przyjąć wiele treści pod warunkiem, że poda się je w postaci komiksu. Dlatego na świecie w przeróżnych komiksowych zeszytach i albumach znaleźć można komiksowe adaptacje praktycznie wszystkiego. Literatury i filmów. Telewizyjnych seriali i musicali, historycznych kronik i biografii znanych postaci.

Opowiadania, powieści Dickensa, Stevensona, Maya, Carolla, Sienkiewicza, Wellsa, Chandlera, Hammeta; stare filmy z Bogartem, Chaplinem, wspomnienia generała MacArtura i starotestamentowe historie oraz opowieści Ewangelistów - zamienione na cykle kolorowych obrazków, przekształcone w dziesiątki, w setki kolorowych plansz docierają w tej uproszczonej i atrakcyjnej formie do czytelnika-oglądacza.

We wszystkich tych przypadkach komiksowa narracja, komiksowa sztuka zamieniania wyobrażonego w widzialne, dynamicznego w statyczne - obsługuje cudzą formę, przeżuwa cudze treści powstałe na terenie innego medium.

piątek, 28 października 2011

Gotham Central, czyli "Batman bez Batmana"

Po ponad półrocznej przerwie wracam do (okazjonalnego) pisania tu o komiksach. "Trzeba siać, siać, siać." Poniżej nieco przeredagowana wersja artykułu, który pierwotnie - w czerwcu tego roku - opublikowany został na łamach Kolorowych Zeszytów.


Gotham Central to z pewnością jeden z najciekawszych seriali, których akcja działa się w uniwersum Mrocznego Rycerza. Pomysł na całkiem oryginalną całość jest bardzo prosty - oto świat gothamskiej zbrodni widziany oczami zwykłych policjantów. No prawie zwykłych - są to detektywi wydziału śledczego, których rekrutował sam komisarz Gordon, a więc swego rodzaju policyjny heros. Scenarzyści serii, Ed Brubaker i Greg Rucka, szczególnie cenieni w świecie komiksu za historie noir (lub o noir się ocierające)*, postanowili maksymalnie uwiarygodnić miasto Człowieka Nietoperza. Uczynić je miejscem, w którego istnienie nikt nie mógłby wątpić. Zrezygnowali więc z ewentualnego futuryzmu czy gotyku znanego z filmowych adaptacji Tima Burtona - Gotham w ich wydaniu wygląda jak przeciętna amerykańska metropolia. Scenarzyści w towarzystwie Michaela Larka, rysownika słynącego z realizmu i drobiazgowości, skupili się na autentyzmie procedur śledczych oraz psychologii postaci.

wtorek, 25 października 2011

Piąty odcinek drugiego sezonu Zakazanego imperium...


... jest na zmianę piękny (w pewnym sensie) i straszny. Łapie za serce, by zaraz uderzyć łopatą w głowę. Przede wszystkim jest tak samo dobry, jak poprzednie cztery. Ogólnie, jak na razie, drugi sezon wydaje mi się jeszcze lepszy od pierwszego. Tempo pozostaje tak samo leniwe, jednak co chwila autorzy sugerują, iż zbliża się nie lada kulminacja. Dramaturgia na medal. No i o ile wcześniej bardzo liczyłem na to, że Scorsese wyreżyseruje więcej niż jeden odcinek, tak teraz w ogóle nie martwi mnie to, że nie wyreżyserował jeszcze żadnego. Dużo mniej znani artyści spisują się tu tak dobrze, że Scorsese nie jest już serialowi potrzebny (jako reżyser, nie producent, rzecz jasna).

poniedziałek, 24 października 2011

niedziela, 23 października 2011

Ludzie Boga (reż. Xavier Beauvois, 2010)


"(...) Początek filmu przypomina wręcz kino dokumentalne. To surowa i oszczędna rejestracja współpracy bohaterów z okoliczną ludnością, tworząca przekonujący portret ogółu mieszkańców Tibhirine. Leniwie obserwujemy ich życie codzienne, poznajemy postawy, troski i nadzieje. Mimo, iż ludzie nieustannie zmagają się tu z biedą, ekspozycja filmu charakteryzuje się przyjemnym spokojem. Rzecz jasna zmienia się to wraz z pojawieniem się ekstremistów, ale właśnie wówczas na wierzch wychodzą minusy dzieła. 

Podstawowym problemem jest dramaturgia czy raczej jej konsekwentne neutralizowanie przez pozostałe elementy filmu. Choć wraz z pojawieniem się agresorów automatycznie nastaje nerwowa atmosfera, tempo akcji jest niezmiennie tak samo powolne, czy nawet flegmatyczne. Oczywiście nie rozchodzi się o to, aby rzecz traktująca o sile ducha i godnej podziwu bezinteresowności mnichów emanowała scenami przemocy, bo byłoby to co najmniej nie na miejscu. Chodzi o to, że wynikające z zastanej sytuacji konflikty wewnętrzne, które toczą głównych bohaterów, a które stanowią trzon fabuły, przedstawione są powierzchownie.(...)"

Do lektury całej recenzji zapraszam na Stopklatkę.

sobota, 22 października 2011

Temple Grandin (reż. Mick Jackson, 2010)


"(...) Podstawową różnicą między Temple Grandin a przeważająca większością pozostałych filmów biograficznych jest sama narracja. Jest ona przeważnie obiektywna, jednakże niezmiernie istotne - będące zresztą największą siłą filmu - są regularne, czysto subiektywne przebitki. Stale wzbogacają treść historii z tego prostego powodu, iż odzwierciedlają sposób myślenia bohaterki - to ciąg logicznych skojarzeń przedstawiony w formie serii obrazów. Tym samym twórcy doskonale przybliżają widowni sam autyzm. Wzorowali się zresztą na dwóch książkach autorstwa Grandin, która po seansie filmu miała przyznać, iż spisali się na medal.(...)"

Do lektury całej recenzji zapraszam na Stopklatkę.

piątek, 21 października 2011

Od Bunuela do Borata, czyli krótka historia mockumentary

Orson Welles w trakcie adaptowania Wojny Światów

"(...) Rzecz poświęcona jest jednemu z najuboższych regionów Hiszpanii, a dzięki dogłębnej rejestracji zachodzących tam wówczas zjawisk i procesów społecznych uznawany bywa za pierwszy w historii film antropologiczny. Co jednak najważniejsze, choć nie jest to film fabularny, to pojawiają się w nim typowe dla fabuły rozwiązania formalne. Otóż Buñuel niektóre sceny zainscenizował, zaś poprzez częściowo nielogiczną (w pewnym sensie surrealistyczną) narrację wplótł do swojego obrazu elementy absurdu, tym samym zwyczajnie parodiując młodziutką jeszcze sztukę kina dokumentalnego. Trzeba jednak zaznaczyć, iż jest to parodia dosyć subtelna, a film mimo tychże zagrywek nie jest utworem fikcyjnym, w żaden sposób nie przekłamując zarejestrowanej rzeczywistości. Zdania, co do tego, czy Ziemię Hurdów naprawdę można nazwać prekursorską względem mockumentary są podzielone, faktem jest jednak, iż to pierwszy film posiadający jedne z typowych dla tego nurtu cech. (...)"


Do lektury całego artykułu zapraszam na Stopklatkę.

wtorek, 18 października 2011

Małe kino #9: Sztygar na zagrodzie (reż. Wojciech Wiszniewski, 1978)





Arcydzieło dokumentu kreacyjnego. Dosyć złowieszcza quasi-satyra społeczna i swego rodzaju pastisz kina socrealistycznego. Moim skromnym niesłusznie pozostaje w cieniu poprzednich filmów Wiszniewskiego - jak dla mnie Sztygar... jest tak samo dobry jak słynny Elementarz, a lepszy od wszystkich pozostałych. Nie umniejszając ogromnej wartości większości z nich.

poniedziałek, 17 października 2011

Trzy minuty. 21:37 (reż. Maciej Ślesicki, 2010) - największe kuriozum współczesnego kina polskiego


"(...) Chwila sugerowanego cudu jest elementem mającym łączyć losy kolejnych bohaterów filmu: wrażliwego młodzieńca, który nie mogąc pogodzić się z otaczającą go agresją postanawia - w ramach zadośćuczynienia sprawiedliwości - samemu sięgnąć po przemoc, wypalonego reżysera-alkoholika niespodziewanie zakochującego się w swojej nauczycielce języka angielskiego, sparaliżowanego malarza oczekującego przyjścia na świat swojego dziecka, wreszcie kłusownika o kryminalnej przeszłości, samotnie wychowującego synka, któremu z kolei niespodziewanie przyjdzie zaprzyjaźnić się z koniem przeznaczonym na rzeź. 

Niemal każdy z kolejnych wątków zdaje się wskazywać na inspiracje zagranicznymi tytułami, od "Taksówkarza" przez "Między słowami" po "Motyl i skafander". Ciężko jednak mówić o godnej odpowiedzi na kino zachodnie - każdy z tych wątków to jedynie ubogi krewniak wspomnianych pozycji, czasem zakrawający na skrajną trywializację podjętego tematu. Sama konstrukcja scenariusza przypomina z kolei kino Alexandro Gonzaleza Inarritu, ale i ona obraca się na niekorzyść Pana Ślesickiego, gdyż w jego wykonaniu pozbawiona jest swojej najważniejszej cechy - klarowności.(...)"

Do przeczytania całej recenzji zapraszam na Stopklatkę.

sobota, 15 października 2011

Pontypool (reż. Bruce McDonald, 2009)


Statycznie, a jednocześnie dynamicznie. Oszczędnie, a jednocześnie sugestywnie. Dawno wyprane ze świeżości klisze zostały zaserwowane na tyle inteligentnie i oryginalnie, iż odzyskały swoją pierwotną witalność i siłę rażenia. Co nie znaczy, że jest to film wielce skomplikowany, "artystowski" czy zanadto klasyczny.

Ironia, groza, humor i abstrakcja. A wszystko to spięte w spójną całość poprzez nawał świetnych dialogów, brawurową grę aktorską (Stephen McHattie!), wreszcie samą reżyserię. W przypadku tego właśnie filmu trzymanie widza za gardło to rzecz naprawdę trudna. Ale udało się. Bardzo się udało.

Główną inspiracją była słynna audycja radiowa Orsona Wellesa oparta na Wojnie światów. Przeniesienie tego typu koncepcji na grunt kina wydaje się nierealne, prawda?

Pod żadnym pozorem nie czytaj nic o fabule tego filmu. Im mniej wiesz, tym lepiej będziesz się bawić w trakcie seansu.

piątek, 14 października 2011

O tym, jak roboty uśmierciły Boga


"(...) Roboty na powrót stały się narzędziami służącymi nie tylko wyręczaniu nas w kolejnych dziedzinach życia, lecz także zwykłej rozrywce. To znudzenie poważniejszym ujęciem tematu przypomina sytuację z UFO, w którego istnienie masy przestały wierzyć na dobre w momencie, kiedy nie mogły opędzić się od filmów o nim opowiadających. Jednakże w przypadku ekranowej trywializacji robotyki doszło do czegoś więcej - do niekoniecznie świadomej manifestacji ateizmu. (...)"


Do przeczytania całego artykułu zapraszam na Stopklatkę. Tylko wypadałoby zaznaczyć, że koretka w wielu miejscach zmieniła sens moich wypowiedzi, wprowadzając przy okazji trochę błędów rzeczowych*... Jak dobrze pójdzie, to zostanie to poprawione.

* Piwo osobie, która je wyłapie.

EDIT: Niestety artykuł nie został poprawiony.

czwartek, 13 października 2011

Sanctum (reż. Alister Grierson, 2011)


"James Cameron wyprodukował ten film, aby udowodnić, że 3D doskonale sprawdza się też w bardziej kameralnych realizacjach. O ile Sanctum może w kinie robić duże wrażenie na widzu z odpowiednimi okularami na nosie, o tyle jednak już w domowym zaciszu, w wydaniu DVD pozbawionym efektu 3D, pozostawia go raczej obojętnym na kolejne sceny. Film wyzbyty swojego najważniejszego przecież atutu przypomina ptaka o potężnych skrzydłach uwięzionego w klatce - chciałby odlecieć, zabierając nas tym samym w niezwykłą podróż, ale zwyczajnie nie ma ku temu możliwości. Wiec pozostaje nam tylko słuchać jego śpiewu, ale ten niekoniecznie warty jest uwagi, skoro prawie niczym nie różni się od dziesiątek konkurentów. (...)"

Do przeczytania całej recenzji zapraszam na Stopklatkę.

czwartek, 6 października 2011

Mario Barth: Na własnej skórze (reż. Billy Burke, 2008)


"(...) Film w reżyserii Billy'ego Burke'a rozpoczyna się od zarysowania sylwetki Bartha, poprzez krótkie przedstawienie jego przeszłości i sportretowanie jego dzisiejszego, prężnie działającego biznesu. Szybko okazuje się, że słynny Austriak ma być w zasadzie tylko przewodnikiem reżysera po świecie, do którego normalnie nie miałby dostępu. Chodzi mianowicie o zaprezentowanie widowni Tebori - zakazaną sztukę tradycyjnego tatuażu japońskiego, wykonywanego całkowicie ręcznie. Tebori do dziś kojarzone jest z gangsteryzmem, przez co w swojej ojczyźnie, mimo kilkusetletniej tradycji, jest społecznie potępiane. I to do tego stopnia, iż za publiczne demonstrowanie "cielesnych rysunków" trafić można nawet do więzienia. Z miejsca. (...)"


Do lektury całej recenzji zapraszam na Stopklatkę. Trochę ten film krytykuję, ale myślę, że dla fanów tatuażu to pozycja obowiązkowa.

wtorek, 4 października 2011

Najsmutniejszy z najweselszych kończyłby dziś 116 lat


Wszystkiego najlepszego Panie Keaton. Oby kolejne rzesze widzów ciągle tak samo dobrze bawiły się na Pana filmach. Klik.

Kat shoguna (reż. Robert Houston vs. Kenji Misumi, 1980)


"Kat shoguna to pozycja już od lat kultowa, także niezmiernie cieszy fakt, iż wreszcie doczekała się premiery na polskim rynku DVD. Film zyskał ogromną popularność wśród sporej ilości zagranicznych fanów kina samurajskiego, za wyjątkiem co bardziej radykalnych z nich oraz samych Japończyków, uznających go za bzdurną profanację niewartą seansu. Nie ma w tym nic dziwnego, jeśli przyjrzeć mu się z bliska - jest to przecież przemontowana wersja cudzych utworów. Amerykańska hybryda skrajnie deformująca zakurzoną klasykę Kraju Kwitnącej Wiśni. Moim zdaniem jest jednak niemal tak samo wartościowa, choć to już kino zupełnie innej kategorii.(...)"

Do przeczytania całej recenzji zapraszam na Stopklatkę.

niedziela, 2 października 2011

Nieściszalni (reż. Johaness Stjarne Nilsson, Ola Simonsson, 2010)


"(...) Owi muzyczni terroryści, jak określą ich miejscowe władze, stanowią największy atut filmu. Zresztą to ich kolejne nietuzinkowe poczynania wybijają rytm całej fabuły. A na czym to ich zbrodnie polegają? Otóż postanawiają stworzyć wielkie dzieło muzyki eksperymentalnej, mające być wyrazem ich buntu wobec miałkich, niskolotnych piosenek, w które zasłuchana jest populacja ich miasta. Swoimi instrumentami czynią narzędzia znajdujące się w miejscach, na które postanowią napaść, tudzież znajdujące się tuż obok nich, dowodząc tym samym, że muzykę można stworzyć ze wszystkiego. Tak więc, gdy wybiorą się do szpitala, zagrają na respiratorach czy właśnie porwanym pacjencie. Z kolei, gdy w miejscowej filharmonii rozpocznie się prestiżowy koncert wypranej z oryginalności muzyki klasycznej, artyści na znajdującej się obok ulicy siać będą zniszczenie walcami, dźwigami czy młotem pneumatycznym. Co wcale nie znaczy, że widzowie potraktowani będą wówczas hałasem, którego nie można będzie wytrzymać. Wręcz przeciwnie. (...)"


Do przeczytania całego tekstu zapraszam na Stopklatkę.

sobota, 1 października 2011

Straszny hiszpański film (reż. Javier Ruiz Caldera, 2009)


"Wbrew informacji zawartej na tylniej okładce DVD, film ten nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek satyrą. To czysto rozrywkowa parodia, silnie zakorzeniona w skrajnym postmodernizmie. A jak wiadomo, skrajności bywają dosyć niezdrowe.(...)"


Do przeczytania całej recenzji zapraszam na Stopklatkę
Zastanawiałem się czy w ogóle wrzucać informację o tym tekście na bloga. Bo pasuje tu jak pięść do nosa. Ale cóż. Powiedzmy, że to ku przestrodze.

piątek, 30 września 2011

Wojna zimowa (reż. Pekka Parikka, 1989)


"Fiński kandydat do Oscara w 1989 roku, nominowany również do Złotego Niedźwiedzia za reżyserię, szybko okazuje się być swego rodzaju przeciwieństwem tego, czego można się było po nim spodziewać. Choć opowiada o heroicznej walce, która dziś stanowi dumę narodową obywateli Finlandii, wyzbyty jest nadmiernego patosu, wyidealizowania niemalże legendarnych wydarzeń czy patriotycznego nadęcia. Reżyser zamiast szczycić się wygraną, opłakuje poległych. (...)"


Całość przeczytać można na Stopklatce.

środa, 28 września 2011

Rządzę swoim ciałem A.K.A. Nikt nie jest doskonały (reż. Raphael Sibilla, 2006)


"(...) Hedonistyczne orgie, sado-masochizm, transseksualizm i modyfikacje ciała to tematy w filmie dominujące. Kamera oprowadza nas po przybytkach specjalizujących się w umożliwianiu ludziom kolejnych eksperymentów, niekoniecznie erotycznych, ale zawsze z ludzką seksualnością w jakiś sposób związanych. Nie tylko wsłuchujemy się w wypowiedzi uczestników tych wydarzeń, ale i stajemy się ich świadkami. Wprawdzie fragmenty ukazujące najostrzejsze akty zostały zarejestrowane na tyle ostrożnie, iż nie można filmu nazwać pornograficznym, jednakże o subtelnym opowiadaniu mowy nie ma. Miejscami zresztą granica między erotyką a porno zostaje delikatnie przekroczona, jak choćby wówczas, gdy kamera pokazuje nam kobietę oddającą mocz na twarz swojego niewolnika.(...)"


Cała recenzja na Stopklatce.

wtorek, 27 września 2011

czwartek, 22 września 2011

Kilka myśli wokół Drive


Co łączy baśnie braci Grimm, kino samurajskie, filmy Johna Hughesa i Pretty Woman, a co jednocześnie wcale nie jest żadną postmodernistyczną żonglerką konwencjami i cytatami? Najnowszy film Windinga Refna. A co łączy westerny, noir i kino sensacyjne lat 80., czasem wspomnianą żonglerką będąc, a czasem znowu nie? Również najnowszy film Windinga Refna, jednakże niekoniecznie w opinii jego samego, lecz filmowych krytyków. W zależności też od recenzującej akurat osoby, w Drive zauważyć można także wpływy takich artystów, jak Leone, Melville, Peckinpah, Mann, Eastwood czy Tarantino. "Ich domeną jest szeroko pojmowana nadinterpretacja" - pisał w jednym ze swoich komiksów Jakub Kiyuc. - "Szukanie ukrytych treści tam, gdzie nikt normalnie nie spodziewałby się ich istnienia. Są biegli we wszystkich niekonwencjonalnych przekazach, które mogą, ale nie muszą wpływać na twoje pojmowanie świata. (...) Ich zadanie to patrzeć, obserwować i recenzować. I nie daj Boże, jeśli połączą w swej nieodgadnionej imaginacji nocne mazy młodego artysty z (tajną) pracą naukowca (...)" Ale zaraz - przecież Drive aż się samo o to prosi. Przynajmniej do pewnego stopnia.

czwartek, 15 września 2011

Nicolas Winding Refn atakuje polskie kina

Pusher
"Choć o Nicolasie Windingu Refnie zrobiło się naprawdę głośno dopiero ostatnio, już od kilku lat w kinie gatunkowym (tudzież około-gatunkowym) niewielu twórców może się z nim równać. Łącząc ze sobą skrajnie różne elementy tworzy nową jakość, z ogranych konwencji czyni najprawdziwszą sztukę. W przeciwieństwie do większości konkurentów, gatunkowa żonglerka nie jest u niego wartością samą w sobie, a jedynie środkiem. Cel znajduje się znacznie wyżej. Bo choć szalony Duńczyk z reguły tworzy w obrębie kina popularnego, jest artystą z krwi i kości. (...)"

Z wielką przyjemnością zapraszam do lektury artykułu o moim ulubionym współczesnym reżyserze. Na Stopklatce, a dokładnie tutaj. Już jutro do naszych kin wchodzi jego Drive. Ja idę, a Ty?

wtorek, 13 września 2011

Fragmenty: Bleeder



Już w najbliższy piątek premiera najnowszego filmu Nicolasa Windinga Refna, Drive, nagrodzonego na tegorocznym festiwalu w Cannes Złotą Palmą za reżyserię. To dobra okazja, aby odświeżyć sobie wcześniejsze tytuły bezkompromisowego Duńczyka. Tudzież aby się z nimi zapoznać. Powyżej dwie świetne sekwencje otwierające Bleedera, jego drugi film. Więcej pisałem o nim tutaj. Ale na dniach pojawi się mój artykuł o twórczości Refna w formie chyba bardziej przystępnej. A na pewno będzie nieco mniej błędów stylistycznych. W każdym razie druga z powyższych sekwencji to jak dla mnie jeden z najlepszych fragmentów w całej twórczości skandynawskiego mistrza. A na pewno ten najzabawniejszy, przynajmniej do pewnego momentu.

niedziela, 11 września 2011

Ku pamięci pana M.


Janusz Morgenstern był jednym z najciekawszych reżyserów w historii filmu polskiego. Stale szedł z duchem czasu, posiadając rzadki dar dopasowywania  swoich dzieł do kolejnych nurtów kina. Jednocześnie całkowicie obcy był mu konformizm. Tworzył filmy na wskroś autorskie, skupiające się na portretowaniu przeróżnych środowisk. Przy tym unikał wątków autobiograficznych, bo - jak mówił - w sztuce lepszy od dosłowności jest jej substytut, od biografii autora ważniejsza jest jego wyobraźnia. Często konfrontował młodzieńczy idealizm z cynizmem dorosłości, jednak nawet, gdy wygrywało to drugie, jego filmy z reguły dalekie były od jednoznacznie pesymistycznej tonacji. Uchodził za człowieka wyjątkowo ciepłego i sympatycznego.

Ciąg dalszy artykułu przeczytać można na Stopklatce.

piątek, 9 września 2011

Zwierzaki w akcji


"Wściekłe pawiany, mściwe orki, przerośnięte szczury czy zmutowane kleszcze - to tylko niektóre z wielu bestii polujących na współczesnego człowieka. Wbrew pozorom opowiadające o nich filmy nie zawsze były wypełnione nieświadomym kiczem i tandetą. Mało tego - niektóre z nich to produkcje bardzo udane, niekoniecznie ustępujące dzisiejszym widowiskom kina grozy. Po sukcesie Piranii 3D, hollywoodzcy producenci idą za ciosem, przedstawiając Noc rekinów 3D, kolejny film wpisujący się w podgatunek zwany Animal Attack. Ale zacznijmy od początku. (...)"

Reszta artykułu do przeczytania na Stopklatce. O tutaj.
Ogromne dzięki za pomoc dla Piotra Sawickiego, Tymoteusza Wojciechowskiego oraz Crittersa i Ślepego, redaktorów zacnego Animal Attack.

PS. Gwoli ścisłości tytuł artykułu, "Homoseksualny królik atakuje!", nie jest mojego autorstwa...

czwartek, 1 września 2011

Odrażające, brudne, złe - 100 filmów gore (Piotr Sawicki)


"Odrażające, brudne, złe to pierwsza książka w języku polskim poświęcona w całości filmom gore: najbardziej makabrycznym i kontrowersyjnym horrorom w historii kina. Gore, gatunek przez wielu potępiany, przez innych zaś otoczony kultem, rzadko bywa przedmiotem krytycznych dyskusji. Przewodnik omawia sto wybranych tytułów, wśród których znalazły się zarówno dobrze znane kinomanom filmy Georga A. Romero czy Wesa Cravena, jak i takie, których zapewne większość widzów wolałaby nie znać..."

wtorek, 30 sierpnia 2011

Małe kino #8: Over the Rainbow (reż. Alexandre Aja, 1997)



Debiutancki krótki metraż francuskiego specjalisty od straszenia. Upiorna, ale też urocza czarna komedia. Z jednej strony widać w niej inspiracje dokonaniami innych filmowców (tj. Jean-Pierre Jeunet i Marc Caro), z drugiej też zalążki stylu Alexandre'a (umowność, gęsta atmosfera, opowiadanie niemal samymi obrazami, zabawa narracją). Zrealizował ją mając ledwie 18 lat, ale wypadałoby pewnie zaznaczyć, że jako syn całkiem znanego we Francji reżysera, miał znacznie ułatwiony start do filmowej kariery. Nie mniej jednak jego talent widać gołym okiem. Chyba najlepszym tego potwierdzeniem jest fakt, że Over the Rainbow otrzymało nominację do Złotej Palmy.

Winę za wrzucenie tu tego filmiku ponosi Arek Sz, który mnie z nim kiedyś zapoznał.

piątek, 26 sierpnia 2011

Blady strach (reż. Alexandre Aja, 2003)


"Już nikt nas nie rozdzieli" - szepcze w kółko młoda pacjentka szpitala psychiatrycznego, ciągle pocierając o siebie swoje kończyny. Gdy postawiona przed nią kamera zostaje włączona, szept ustaje. Po chwili pokryte licznymi ranami ciało sztywnieje. "Już nagrywacie?" - pyta dziewczyna, a my wówczas przenosimy się wprost do jej głowy. To, co zostaje nam przedstawione nie jest historią, jaką przeżyła. To jedna wielka projekcja toczących jej umysł koszmarów.

środa, 24 sierpnia 2011

The Killing/Dochodzenie (sezon 1, 2011)


The Killing zdaje się być tytułem precedensowym. W ciągu ostatnich lat powstało kilka serii dowodzących, że telewizja pod kątem rozwoju sztuki filmowej już nie tylko dogoniła kino, ale nawet je prześcignęła. Jednak dzieło producentki i scenarzystki Veeny Sud - będąc remake'm duńskiego serialu Forbrydelsen, nawiązując do fabuły Miasteczka Twin Peaks, a wzorując się na strukturze scenariuszowej Breaking Bad - zdaje się mówić coś więcej: telewizja już w ogóle Dziesiątej Muzy nie potrzebuje.

środa, 17 sierpnia 2011

Król jest nagi - analiza Zabójstwa chińskiego maklera

Następny teks Gabriela Gery o bohaterach Johna Cassavetesa, tym razem przez pryzmat jego jedynego w swoim rodzaju filmu gangsterskiego (prawie-gangsterskiego). Niektórzy nazywają go najbardziej niechlujnym arcydziełem w historii. I to chyba najlepsze określenie. A gdzieś niedługo pojawi się tu i moja analiza tego tytułu, tyle że pod innym kątem (łamanie reguł kina gatunkowego).


Kim jest Cosmo Vitelli? Właścicielem podrzędnego klubu ze striptizem? Człowiekiem, który ponad wszystko ceni sobie w życiu styl i elegancję? Mężczyzną, któremu dzięki uporowi i ciężkiej pracy udało się zrealizować „American Dream” i zakosztować życia na wysokim poziomie? Kimś, kto wykreował swój własny, hermetyczny świat i nie jest już dłużej w stanie wyjść poza jego granice? Wreszcie czy świat, w którym tak swobodnie i z taką gracją się porusza nie stanie się przyczyną jego ostatecznej klęski? 

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Małe kino #7: The Heart of the World (reż. Guy Maddin, 2000)



Kanadyjczyk Guy Maddin może nie jest jednym z najlepszych współczesnych reżyserów, ale na pewno jednym z najoryginalniejszych. Sztuką filmową zainteresował się bardzo późno, bo dopiero w wieku ok. 30 lat, kiedy to odkrył kino nieme. Z miejsca zakochał się w nim po uszy i natychmiast zapragnął zostać filmowcem. Filmowcem o tyle nietypowym, że w polu jego zainteresowań leży wyłącznie ciągłe reinterpretowanie tylko tej pierwszej epoki kina (z rzadka kieruje się w stronę pierwszych lat filmu dźwiękowego). Wbrew pozorom nie skazuje się tym samym na jakiekolwiek ograniczenia - śmiało łączy ze sobą przeróżne, teoretycznie niepasujące do siebie elementy. Nie zawsze efektem tego są obrazy udane, ale stale udowadnia, że przy odpowiednio bujnej wyobraźni w kinie można zrobić wszystko. Jego najbardziej charakterystyczną cechą jest wprawdzie przerost formy nad treścią, a niekiedy w oczy rzucają się spore braki warsztatowe (głównie od strony scenariopisarskiej), ale jego twórczość ma w sobie sporo uroku. Przeważnie.

The Heart of the World to moim zdaniem jeden z jego najlepszych filmów, a na pewno najlepszy z tych krótkometrażowych. Autor, posiłkując się dokonaniami Radzieckiej Szkoły Montażowej oraz niemieckich ekspresjonistów, stworzył opowieść nieszablonową, niezwykle dynamiczną i orzeźwiającą. Ale przede wszystkim w wielu miejscach wygląda to jak filmik powstały gdzieś w połowie lat 20. ubiegłego wieku, który przypadkiem ktoś niedawno odnalazł i po prostu przemontował. Przebija z niego ogromny entuzjazm i miłość do X Muzy. Aż chce się samemu złapać za kamerę i kręcić, kręcić, kręcić.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Prawo zwierciadła

Karol Irzykowski był pierwszym polskim krytykiem filmowym i teoretykiem filmu. Jego Dziesiąta muza, wydana w 1924 roku, to pierwsza w Polsce i jedna z pierwszych na całym świecie monografia poświęcona kinu. Okazuje się publikacją prekursorską także z innych powodów, np. autor przewidział tam narodziny kina dźwiękowego. A to nie wszystko. Co ciekawe, niektóre fragmenty nic a nic nie zestarzały się, niewiele trzeba  by w nich poprawiać, aby dotyczyły współczesnej sztuki filmowej. Poniżej piąty ze wszystkich trzydziestu pięciu rozdziałów, jakie się tam znalazły.


Oglądanie w sekrecie przed Rzeczywistością. - Lokomotywa z galarety. - Kino słuchowe. - Kino psie. - Świat postawiony na boku optycznym. - "Wiedzieć" jest to "mieć". - Rozfałdowanie się skóry optycznej świata. 

Lecz trzeba wpierw określić bliżej i rozruszać samo pojęcie widzialności.

Widziałem raz w kinie manewry angielskich gimnastyków, ich marsze kombinowane, rozsypywanie się w różne figury, np. w gwiazdy itd. Nie wstydzę się przyznać, że podobały mi się w kinie lepiej niż żywe ćwiczenia gimnastyczne, jakich sporo widywałem. W człowieku tkwi chęć oglądania rzeczy i spraw w oderwaniu od rzeczywistości. Czym bezpośredniej ich doznał, tym bardziej rad by je mieć przed sobą jeszcze raz, w formie nieobowiązującej, nieszkodliwej a dokładniejszej. W tym jest jedno ze źródeł sztuki w ogóle (także i nauki). Bo światem do połowy tylko rządzi zasada czynu, druga połowa stoi pod prawami zwierciadła.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Piekielna zemsta (reż. Patrick Lussier, 2011)


Kino klasy B hołdujące kinu klasy B. Różnica między obrazem Patricka Lussiera a twórczością Roberta Rodrigueza polega na tym, że tam, gdzie Planet Terror czy Maczeta starają się być "filmami gorszej kategorii", tam Piekielna zemsta jest nim naprawdę. Nie uważam przy tym, aby automatycznie oznaczało to, że jest czymś lepszym, to po prostu fakt. Lussier to reżyser, który zapewne nawet, gdyby bardzo chciał, to nie byłby w stanie nakręcić czegoś wychodzącego poza obręb klasy B. Ale póki co nie chce, a Piekielna zemsta jest dowodem na to, jak bardzo świadomy jest swoich ograniczeń.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Hesher (reż. Spencer Susser, 2010)


Jim Jarmusch miał kiedyś powiedzieć, że obecnie oryginalność w kinie nie jest już możliwa, że nie da się o niczym nowym powiedzieć, można już tylko eksperymentować z samymi sposobami opowiadania. Spencer Susser jest jednym z tych młodych twórców, którzy zdając sobie z tego sprawę są w stanie zaoferować publiczności coś świeżego, jednocześnie nie brnąc swoimi poszukiwaniami w ślepy zaułek skrajnego postmodernizmu. Bo, tak jak Nicolas Winding Refn czy Fabrice du Welz, nie traktuje formalnych eksperymentów jako zwykłą zabawę, cel sam w sobie, a jako narzędzia służące opowiadanej historii. Forma, choć efektowna, nie przerasta treści, lecz stale ją wzbogaca. Hesher, jego długo oczekiwany pełnometrażowy debiut, jest dziełem pod wieloma względami niedoskonałym, a mimo to kolejnym dowodem na to, że kino ciągle jest dalekie od swojej śmierci. Jest filmem złożonym z ogranych motywów, poukładanych jednak bardzo nietypowo i ciekawie, co czyni obraz nieprzewidywalnym i orzeźwiającym.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Galeryja #8: Hesher


"A więc zobaczyłem... ze względu na Natalie Portman i Levitta, jak ktoś ma ochotę złapać doła, to... polecam! :) Ale nie jest to raczej film godny uwagi, chaotyczny, poje...any i bez żadnego sensu ani morału. TRAGEDIA"

Fuck yeah