środa, 4 lutego 2015

Quentin Tarantino. Rozmowy

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Axis Mundi.


Od hongkońskiego kina gangsterskiego we Wściekłych psach, po kung-fu, chanbarę i spaghetti western w Kill Bill. Od blaxploitation w Jackie Brown, po slasher, a poniekąd i klasyczne exploitation w Death Proof. "Wszystkie moje filmy to pulp fiction" - mówił Tarantino w połowie lat 90., a powszechnie pogardzane "filmy gorszej kategorii" po raz pierwszy w historii zyskiwały tak utalentowanego i zarazem wyszczekanego rzecznika w świecie amerykańskiego kina. To zaś spowodowało, że fani pulpy zaczęli doszukiwać się wszelakich wpływów "kina śmieciowego" w twórczości tego krzykliwego postmodernisty. Skoro Quentin jest maniakiem spaghetti westernu, to czy kontrowersyjna scena odcinania ucha we Wściekłych psach została zaczerpnięta z Django? Skoro Quentin tak ceni sobie twórczość Mario Bavy, to czy konstrukcja Pulp Fiction nie jest przypadkiem wzorowana na tej z Black Sabbath? Czy postaci Julesa i Vincenta powstały na bazie duetu płatnych zabójców z poliziottesco pt. The Italian Connection? Czy w żyłach tego błyskotliwego cwaniaka zamiast krwi płynie rozpuszczona taśma celuloidowa?

Odpowiedzi na te pytania niekoniecznie znajdziemy w zbiorze wywiadów zebranych przez Geralda Peary'ego. Znajdziemy tam za to odpowiedzi na milion innych pytań. Oraz od cholery informacji, które reżyser udziela jakby przy okazji. Zresztą zróbmy mały eksperyment. Losowa wybrana strona: 71. Co my tu mamy? Okazuje się, że scenariusz Prawdziwego romansu miał początkowo konstrukcję nielinearną, ale to producenci postanowili ułożyć kolejne fragmenty opowieści w kolejności chronologicznej. Co dalej? Strona 239 i reżyser tłumaczący genezę Bękartów wojny słowami "Pomyślałem sobie, że wypasione byłoby zastosować sposób, w jaki spaghetti westerny traktowały historię Dzikiego Zachodu do realiów drugiej wojny światowej". Strona 275: Quentin już po raz drugi, a może i trzeci, wspomina, że w wolnych chwilach zajmuje się pisaniem publicystyki filmowej. I że to podczas płodzenia jednego ze swoich esejów krytyczno-filmowych (w tym konkretnym wypadku na temat westernowej twórczości Sergia Corbucciego) wymyślił swoją wersję Django.

Strona za stroną, książka wydana niedawno przez Axis Mundi to do bólu oczywista przyjemność dla każdego entuzjasty filmów Tarantino. Ale i nie tylko. Ten człowiek potrafi być tak inspirujący, że wywiady te śmiało polecać też można pisarzom, krytykom i dziennikarzom, studentom filmówek i filmowcom-amatorom. Oto historia kinofila, którego miłość do X Muzy została tak cudownie odwzajemniona, że podczas czytania o tym z miejsca zapomina się, że realizacja filmów to kurewsko mozolna robota, a żeby zaistnieć i następnie utrzymać się w branży, trzeba nie tylko talentu, ale i w ciul szczęścia. Tutaj jakby nie wydaje się to zbyt istotne. Tutaj mamy Quentina w Krainie Celuloidowych Czarów, która prezentuje się tak sympatycznie, że można odnieść wrażenie, iż wystarczy zamknąć oczy, aby stać się jej mieszkańcem. Wiadomo, to urok twórcy Jackie Brown. Gościa, który na widok Twojego tatuażu Tury Satany zaciągnąłby Cię do swojego domu na imprezę, której głównym punktem byłby 10-godzinny maraton erotycznych komedii Russa Meyera. Z przerwami na browar i jointy. Zaraz, nie masz tatuażu Tury Satany? To na co czekasz?

No dobra, nie jest tak całkiem różowo. Zbiór wywiadów rozpoczyna się od dodatku od polskiego wydawcy w postaci średnio interesującej rozmowy Tarantino i Janusza Wróblewskiego, w której naszemu rodakowi zdarza się rzucać w reżysera pytaniami w stylu "Nie szkoda panu czasu na zajmowanie się coraz głupszą odmianą sztampy i kiczu?". Okazjonalnie zdarzają się też na swój sposób zabawne wpadki edytorskie, jak choćby ta, kiedy kino kanibalistyczne pomylone zostaje z obrazami nurtu women-in-prison. Kanibale w dżungli czy piękności za kratkami - co za różnica? Ale - oho, będzie następny komunał - Tarantino to samograj i takie mankamenty nie są w stanie zaszkodzić ani jemu, ani publikacji jako całości (czy wspominałem, że książka składa się z wywiadów przeprowadzonych z autorem na przestrzeni lat 1992-2013?!). Posadź go na krześle, odpal dyktafon i zapisuj te wszystkie tytuły, o których nigdy nie słyszałeś/aś, a które już zaraz musisz poznać. Bo Tarantino mówi, że są zajebiste i Ty mu z miejsca wierzysz. Nie ukrywajmy, tak to działa. A przynajmniej u mnie tak było. Zakochałem się w Kill Bill,  natknąłem w polskiej sieci na artykuł o tarantinowskich inspiracjach (dziś aż ciężko uwierzyć, że polskiej krytyce zdarzało się płodzić takie teksty) i chwilę później byłem szczęśliwym uczestnikiem maratonu filmów samurajskich czy kung-fu. Czemu właściwie o tym wspominam? Ponieważ niniejszym recenzowany zbiór wywiadów równie dobrze mógłby nosić tytuł "Dlaczego warto grzebać w śmietniku (X Muzy)".

No, takich tytułów powinno być więcej, lecz Davidowi Fincherowi raczej nie spieszy się, aby rozpowiadać, ile jego Zaginiona dziewczyna zawdzięcza filmom giallo, a tym bardziej Ridley Scott nie będzie nawijać o tym, że geniusz scenarzystów Obcego - ósmego pasażera Nostromo tkwił m.in. w tym, że zdecydowali się na przetworzenie pomysłów zawartych w Planet of the Vampires Mario Bavy oraz Dark Star niezbyt jeszcze wtedy znanego Johna Carpentera. Tarantino swojego złodziejstwa nie ukrywa. On swoje złodziejstwo kocha i czyni je jednym z ważniejszych tematów przeprowadzanych z nim rozmów. Master of the Flying Guillotine, Coffy, Faster Pussycat! Kill! Kill!, Lady Snowblood... Jak to ujął Krzysztof Ryszard Wojciechowski, Tarantino jest jak ciągnący za sobą trumnę Django Corbucciego. Każdy spodziewa się zobaczyć w niej trupa, a tam leży jebany karabin maszynowy. Z nabojami stanowiącymi kolejne zakurzone starocie, którymi twórca Pulp Fiction częstuje swoją publiczność. I tak się fajnie składa, że w Polsce szeroko pojmowana pulpa zaczęła się ostatnio cieszyć całkiem niezłą popularnością, czego najlepszym dowodem sukcesy inicjatyw pokroju Pory Zwyrola czy VHS Hell. Innymi słowy: nie było chyba lepszego momentu na publikację tej książki niż właśnie teraz. Więc nie czekaj. Leć do sklepu po swój egzemplarz i daj się pokierować temu radosnemu oszołomowi, aby już wkrótce samemu rozkoszować się bagnem exploitation i innych wybryków X Muzy. Raczej nie będziesz dzięki temu lepszym człowiekiem. Ale może za to będziesz jeszcze gorszym.

8 komentarzy:

  1. ,,...Czy postaci Julesa i Vincenta powstały na bazie duetu płatnych zabójców z poliziottesco pt. Caliber 9? ..''
    Tam nie było żadnej pary zabójców , chyba chodzi o ,, La Mala Ordina''.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, ale nie było wzmianki o Lady Snowblood w książce, prawda? Aż dziwne. Albo coś przeoczyłem... /esdwa

    OdpowiedzUsuń
  3. "Ridley Scott nie będzie nawijać o tym, że geniusz scenarzystów Obcego - ósmego pasażera Nostromo tkwił m.in. w tym, że zdecydowali się na przetworzenie pomysłów zawartych w Planet of the Vampires Mario Bavy oraz Dark Star niezbyt jeszcze wtedy znanego Johna Carpentera."

    Carpenter był w '79 już dobrze znany. Nakręcił w '78 Halloween, a to był w tamtym czasie duży sukces, porównywalny do Pulp Fiction i El mariachi w latach 90. - młodzi reżyserzy chcieli się wybić kręcąc niskobudżetowe horrory i w ogóle.

    A Scott jest dosyć otwarty w dzieleniu się swoimi inspiracjami. Czytałem z nim wywiad, w którym mówił, że jedną z inspiracji dla Blade Runnera były rysunki Moebiusa i komiks The Long Tomorrow, do którego scenariusz napisał Dan O'Bannon (scenarzysta Aliena i Dark Star). A w makingofie do Blade Runnera, i w różnych wywiadach, mówił jak zanim wziął się za adaptowanie Dicka, pracowała nad swoją wersją Diuny (która też nigdy niepowstała) i miał świadomość całej tej historii z Jodorowskim i jego Diuną. (To właśnie przy okazji prac nad Jodorowską Diuną spotkali się ze sobą O'Bannon i Moebius.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "porównywalny do Pulp Fiction i El mariachi w latach 90."

      Czy Evil Dead w 80. - to chyba był najlepiej przyjęty niskobudżetowy film tamtej dekady.

      Usuń
    2. Nie twierdzę, że nie był znany w '79, lecz kiedy wymyślano scenariusz "Aliena".

      Usuń
    3. No, ale wtedy to chyba nikt nie byłby zainteresowany na czym polega geniusz scenarzystów Obcego?

      "Czy Evil Dead w 80. - to chyba był najlepiej przyjęty niskobudżetowy film tamtej dekady."

      Tzn. chodzi mi o to, że Halloween to chyba był najlepiej przyjęty niskobudżetowy film tamtej dekady. Znaczy się, że wielokrotnie zwrócił się budżet filmu. Halloween w swoim czasie był chyba rekordzistą pod tym względem (albo wciąż jest), a potem było Evil Dead, El mariachi, Pulp Fiction, Blair Witch Project, Primer, Brick itd.

      Usuń

anonimie, podpisz się